„Dziewiąty mag” to pierwsza część trylogii o tym samym
tytule, stworzonej przez ukrywającą się pod obco brzmiącym pseudonimem Polkę.
Niby opis potrafi zaciekawić. Magiczna kraina, czary, smoki, wszystko fajnie,
pięknie, ale to już chyba było. Niemniej jednak poczułam się jak najbardziej
zachęcona do sięgnięcia po tę powieść i gdy tylko dostałam taką okazję,
zaczęłam czytać. Nie oczekiwałam wiele. Naprawdę. Czegoś lekkiego, przyjemnego,
co umili niedługie chwile lenistwa. Niestety, nie spodziewałam się czegoś
wielkiego, lecz i tak dostałam dużo mniej niż bym chciała.
Żeby nie rozpoczynać od rzeczy nieprzyjemnych zacznę od
tego, co może wydać się ciekawe, czyli samego pomysłu autorki. Ten nie jest
najgorszy, choć poważnie niedopracowany. Wiadomo, światy równoległe, magiczne
istoty i smoki już nieraz były, ale A.R. Reystone stworzyła miejsce na tyle
interesujące, by przyciągnąć do siebie czytelnika. Elfy żyjące razem z ludźmi,
Oficerowie latający na pegazach i dowodzący smokami bojowymi, dziewięć miast,
nad którymi władzę sprawują Naczelni Magowie, wreszcie nieznane bliżej
okoliczności, w których smoki słabną, a magiczne kopuły chroniące miasta
zaczynają zanikać. I oczywiście główna bohaterka, która ma temu całemu złu
zaradzić w jakikolwiek sposób. Tak wiele możliwości rozwinięcia głównego wątku,
rozbudowania całej historii, a tak mało umiejętności lub chęci…
Autorka posługuje się bardzo prostym językiem, nie stosuje
żadnych udziwnień, niestety momentami wygląda to tak, jakby pisała nie powieść
fantastyczną, a opowiastkę na dobranoc dla najmłodszych dzieci. Nie potrafi też
niestety w żaden sposób wczuć się w środowisko, w jakim osadziła akcję swojej
powieści, pojawiają się więc w „Dziewiątym magu” elfy używające takich słów jak
„klawo”, „cholera”, itepe, itede. Tylko skąd to do nich przywędrowało? Wszak
według autorki jest to odizolowana społeczność, pozbawiona jakichkolwiek
wpływów z równoległego, naszego świata, dlaczego więc poważne, dojrzałe elfy
mówią językiem piętnastoletnich ludzkich dzieci? Ciężko stwierdzić.
Jakby tego było mało, jeden z ważniejszych, jeśli nie
najważniejszy element powieści, czyli główna bohaterka, jest chyba największą
słabością tej książki. Trzydziestopięcioletnia kobieta bardzo rzadko gra w
jakiejkolwiek młodzieżowej powieści fantastycznej pierwsze skrzypce,
spodziewałam się więc czegoś fajnego, innego, a tu co? Dorosła kobieta
zachowująca się jak nastolatka? Matka, która jest dużo mniej dojrzała niż jej dziesięcioletnia
córka, (Której postać też notabene została wykreowana dość dziwacznie)
reagująca na nieziemsko przystojnego Marcusa jak trzynastolatka na widok
niejakiego Edwarda C.? Na początku dało się to jeszcze znieść. Z każdą kolejną
przewróconą kartką robiło się coraz gorzej i autorka, zamiast skupiać się na
problemie słabnących smoków i pozbawianych ochrony miast, zajęła się problemami
sercowymi Ariel i towarzyszącego jej elfa. Sam Marcus wzbudził we mnie więcej sympatii
niż główna bohaterka, jednak nie na tyle, bym w jakiś sposób się do niego
przywiązała.
Niestety, „Dziewiąty mag”, który miał zapewnić mi niemało
rozrywki, z pewnością dołożył mi kilka siwych włosów, choć momentami wciągał i
po odłożeniu lektury miałam ochotę, mimo wszystko, zapoznać się z ciągiem
dalszym. Sama historia w jakiś sposób mnie zaciekawiła i gdyby tylko autorka
pozbyła się z powieści tego beznadziejnego wątku romantycznego i popracowała
nieco nad postacią Ariel, „Dziewiąty mag” mógłby się stać książką wcale dobrą i
całkiem udanym początkiem trylogii. Niestety, tym razem książki tej nie mogę
jakoś szczególnie polecić. Jest to lektura raczej dla takich osób, które
chciałyby w jakiś sposób się „odmóżdżyć”, na ten cel jednak nada się lepiej
wiele innych tytułów. Zdecydowanie jedno z większych rozczarowań, jakich miałam
okazję doświadczyć w ostatnim czasie. Czytacie na własną odpowiedzialność.
13 komentarze:
Słaba książka, więc podziękuję ;) Chociaż okładka całkiem spoko :)
Mnie się książka nawet podobała,fakt że wątek miłosny nie był atutem tej powieści, ale wrażenia podczas czytania Twojej recki...
Mnie się podobała. Fakt, że wiele się po niej nie spodziewałam, ale wyjątkowo pozytywnie mnie zaskoczyła, ale gusta są różne ;)
Nominowałyśmy Cię do Liebster Award :)
może się skusze, do tej pory nie myślałam zbytnio o książce "_
Okładki tej serii ogromnie mi się podobają, jednak słyszałam już wiele negatywnych opinii na jej temat. Na razie raczej spasuję. ;)
Nie byłam nią jakoś specjalnie zainteresowana i widzę, że prędko się to nie zmieni:)
Bardzo słabo ta książka wypadła w moich oczach, bohaterowie mnie niesamowicie irytowali, a i fabuła nie byłą jakaś wyjątkowa.
A mi się tam podobała :) chociaż w pewnym momencie to było przesłodzone.
Książki nie czytałam, może nadarzy się okazja, wtedy porównam wrażenie po jej lekturze :)
recenzja dodana do wyzwania,
pozdrawiam :)
Męczy mnie ta książka od paru dni. Bo niby w życiu nic tak beznadziejnego nie czytałam (a dużo czytam), ale z drugiej strony jest jakoś tak "dziwnie" beznadziejna.
I wydaje mi się, że odkryłam przyczynę. To po prostu MUSIAŁA napisać nastolatka. Jestem pewna na 99,9%. Ostatnie kilka rozdziałów przeczytałam z takim nastawieniem - i książka zyskuje dzięki temu nowe oblicze. :) Te naiwne wątki bez przyczyn, wniosków i sensu wewnętrznego. Sto miliardów pomysłów znikąd i do niczego nie prowadzących. I przede wszystkim wątek "miłosny", który brzmi jakby autorka w życiu miłości i namiętności na oczy nie widziała. Całość brzmi jak wyobrażenie trzynastolatki o dorosłym życiu. Zakładam, że córki rozwiedzionej pani weterynarz. :)
I nawet dzięki temu rozumiem dlaczego ktoś to wydał. Czytając książkę z nastawieniem, że napisało ją dziecko cały czas myślę "jakie to słodkie", "jakie to naiwne", "jakie to milutkie", a nie jak przez pierwsze 3/4 książki "jakie to absurdalnie bezsensowne". ;)
I jeszcze do obronienia mojej tezy o nastoletniej autorce:
Sam język - tak NIE MÓWIĄ ludzie dorośli. I zazwyczaj w wieku dorosłym nie pamiętają już, że tak mówili.
Mądrości różne, rodem z lekcji z podstawówki - np. łopatologiczne tłumaczenie co to mikroklimat i inne tego typu.
Wyobrażenia o fantastycznym chłopaku - pamiętam, że jako kilkulatka też się tak "zakochiwałam" - tzn. zupełnie nie wiedząc co dalej, i jak to wymarzone "uczucie" miałoby się niby rozwinąć.
Styl narracji wprowadzający bez przerwy jakieś nowe pomysły, z niczym nie powiązane, do niczego nie prowadzące. Ot tak sobie wymyślone. Moja czteroletnia córeczka też mi właśnie w ten sposób "bajki" opowiada. :)
Prześlij komentarz
Każdy kolejny komentarz sprawia mi masę radości, więc jeśli już tu jesteś, Czytelniku, zostaw po sobie choć mały ślad, bo to dla Ciebie piszę. :) Uważaj jednak na słowa - wypowiedzi zawierające nieuzasadnione wulgaryzmy czy obraźliwe treści będą od razu usuwane.
Osobników anonimowych proszę o podpisywanie się, niech wiem, do kogo w razie czego się zwracam.
Dziękuję! :]