Każdy się czegoś boi. Myszy, pająków, wysokości… Spotyka się też ludzi, którzy boją się… bać (podobno miał tak Franklin Roosevelt). Na świecie istnieje wiele rzeczy, zjawisk, które mogą wywołać u nas strach. A co, jeśli ktoś boi się dosłownie wszystkiego? Jeśli wiatr poruszający gałęziami czy chociażby najlżejszy szmer wywołują u niego paniczny lęk? Oj, wtedy przestaje być fajnie…
Egert Soll, główny bohater powieści Diaczenków, jest młodym oficerem gwardii miasta Kawarren. Mężczyzna słynie w okolicy ze swojego męstwa, odwagi, ale także zamiłowania do zabaw i kobiet, jest skory do popisywania się swoją siłą właściwie przy każdej nadarzającej się okazji. Mężczyźni szanują go, niektórzy wręcz boją się Solla, kobiety wprost za nim szaleją, więc czego tu chcieć więcej? Niestety, pewnego dnia wszystko się zmienia…
Do Kawarrenu przyjeżdża para podróżnych: młody student i jego narzeczona. A że Egert lubi piękne dziewczyny, widok Torii wysiadającej z powozu nie jest mu obojętny, ale ta nie jest nim zainteresowana. Dla Solla jest to całkiem nowe uczucie: po raz pierwszy został odrzucony. Po kilku dniach, porucznik prowokuje Dinara do pojedynku, choć dobrze wie, że student nie ma doświadczenia w obchodzeniu się z bronią. Jednak do starcia na ubitej ziemi niestety dochodzi i chłopak ginie w niesprawiedliwej walce. Lecz niebawem Egertowi przychodzi ponownie stanąć w szranki, jednak jego kolejny przeciwnik jest o wiele bardziej niebezpieczny. Ten nie tylko pokonuje gwardzistę. Policzek mężczyzny naznaczony zostaje szramą, która wprawdzie po jakimś czasie się zabliźnia, ale pozostawia ślad w jego psychice. Teraz Soll boi się dosłownie wszystkiego, przeraża go zarówno to, co prawdziwe, jak i rzeczy będące wytworem jego wyobraźni. Mężczyzna ucieka więc z Kawarrenu i rusza w podróż, aby odnaleźć Tułacza i nakłonić go do zdjęcia klątwy. Czy mu się uda?
Małżeństwo Diaczenków bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie już wtedy, gdy czytałam „Odźwiernego”, a teraz… Marina i Siergiej ponownie odwalili kawał dobrej roboty. Poprzednio to, co do nich czułam, można było określić po prostu mianem podziwu. Tym razem doszedł do tego jeszcze szacunek. Szacunek za to, że podjęli się tak trudnego tematu, jakim było szczegółowe opisanie przeżyć wewnętrznych głównego bohatera, i zrobili to rzeczywiście bardzo dokładnie i realistycznie. Po ucieczce z Kawarrenu, Egert trafia do miasta, w którym mieszka Toria. Soll nie potrafi poradzić sobie z tym, że kobieta patrzy na niego ze wzgardą, wręcz wstrętem – przecież zabił jej narzeczonego. Postanawia więc w jakiś sposób choć częściowo odpokutować swą winę. Dowiaduje się również, że za niedługo ma zagościć tutaj Tułacz. Jest to więc szansa dla gwardzisty na odzyskanie dawnego siebie, na zdjęcie klątwy. To właśnie w tym miejscu rozpoczyna się długa i trudna droga Egerta, podczas której walczyć musi z wręcz paraliżującym strachem wywoływanym właściwie przez byle co. Ciągłe życie w lęku nie jest proste, ale oficer musi sobie z nim poradzić. Tym bardziej, że walka z własnym przerażeniem wymaga od niego nie lada… odwagi.
Bitwa Solla samego ze sobą została w „Szramie” ukazana naprawdę dobrze i to w taki sposób, że momentami możemy utożsamić się z głównym bohaterem tej pięknej opowieści. Z pewnością nie jest to książka przyjemna czy prosta, ale wymagająca od czytelnika trochę skupienia. Porusza ona jednak problemy, które są nam nieco bliższe niż te przedstawione w pierwszym tomie „Tułaczy”. Wiadomo, że każdemu z nas bliższe jest zmaganie się z własnymi lękami, aniżeli rozpacz po utracie magicznych zdolności. Chociaż „Szrama” jest kolejnym tomem cyklu, jest to opowieść zupełnie autonomiczna i można czytać ją bez znajomości „Odźwiernego”, jednak i po ten tom warto sięgnąć. Akcja „Szramy” rozgrywa się mniej więcej 50 lat po wydarzeniach opisanych w pierwszej części, a ci, którzy mają ją już za sobą, będą mogli odszukać wzmianki o „starych znajomych” jak na przykład Raul czy Łujan.
Książka jest naprawdę wspaniała. Choć nie należy do lektur lekkich, czyta się ją z prawdziwą przyjemnością. Fantastyczna powieść, która powraca w naszej głowie jeszcze długo po jej zakończeniu, zmuszająca do refleksji i przemyśleń. Z czystym sercem mogę ją polecić absolutnie wszystkim. Jest to pozycja, której warto poświęcić dwa lub trzy popołudnia i z pewnością nie będą to popołudnia zmarnowane.
3 komentarze:
Zupełnie coś "innego" i z chęcią przeczytam jak nadarzy się okazja:)
Pozdrawiam!!
Z chęcią sięgnę, ale najpierw rzucę się na pierwszą część ;p
Diaczenków już tyle razy miałem na celowniku i wciąż nie udało mi się z nimi zaznajomić. MAm w planie zacząć własnie od cyklu Tułacze, bo jest ponoć świetny:) uwielbiam książki zmuszające do refleksji.
Prześlij komentarz
Każdy kolejny komentarz sprawia mi masę radości, więc jeśli już tu jesteś, Czytelniku, zostaw po sobie choć mały ślad, bo to dla Ciebie piszę. :) Uważaj jednak na słowa - wypowiedzi zawierające nieuzasadnione wulgaryzmy czy obraźliwe treści będą od razu usuwane.
Osobników anonimowych proszę o podpisywanie się, niech wiem, do kogo w razie czego się zwracam.
Dziękuję! :]