30 maja 2011

Załatwiaczka - Milena Wójtowicz


Każdy by coś chciał. Lecz nie każdy może mieć to, czego pragnie, z różnych różnistych powodów: brak pieniędzy, czasu miejsca. Do tego nie wszystko zdobyć się da… Nie, czekajcie. Kto powiedział, że się nie da?! Dobra, ja. ; ) Ale to nie jest prawda, możecie to uznać za żart. Właśnie, że się da. Pod warunkiem, że wiemy, do kogo i w jaki sposób należy się zwrócić…

Takich ludzi jest tylko setka. Jeśli potencjalny klient zna właściwą formułkę, może dostać, co tylko zechce. Słoń w przydomowym ogródku? Żaden problem. Wygrana w totolotka? Nic prostszego. Zwrócenie straconego przed laty serca? Też nic trudnego. Nie mówiąc już o zdobywaniu nadludzkiej potęgi, wskrzeszaniu z martwych, podróżach w czasie, podpisywaniu cyrografów z demonami czy innych tego typu „drobiazgach”. Załatwiacze mogą wszystko.


Małgorzata Brzeska jest właśnie jedną z takich osób. Sympatyczna młoda Polka, która do angielskiego Exeter przyjechała na stypendium i zupełnie przypadkowo wplątała się w dość nietypową pracę załatwiaczki. Dziewczyna, która kiedyś zdobyła nawet tytuł Miss Studentek, teraz ani trochę nie przypomina osoby, którą dawniej była. Została zmuszona zamienić sukienki na ogrodniczki z jak największą ilością jak największych kieszeni (tylko mnie kojarzy się tu jeden z odcinków „Krecika”..? ;) ) i bluzę, a zamiast butów na obcasie przyzwyczaiła się ubierać trampki. W ilościach wskazujących na poważne przedawkowanie zażywa leki „przeciwsenne”, żeby nie marnować cennego w jej zawodzie czasu na tak „przyziemne sprawy” jak sen. No cóż, taka praca…

Oprócz Małgosi, w książce Mileny Wójtowicz spotykamy wiele ciekawych postaci, do tego niekoniecznie żywych… Mamy więc wampira Philipa, gustującego w młodych, damskich szyjach i miejscowego czarodzieja-patriotę Bena, który za wszelką cenę usiłuje pozbyć się krwiopijcy ze swojego ukochanego Exeter. Zwariowaną druidkę, która niewiele mówi, a swoje przepowiednie maluje na… gipsowym koniu i wiecznie konkurujących ze sobą czytaczy marzeń, wróżki i wróżów. Śmierć, który podobnie jak w książkach Terry’ego Pratchetta jest płci męskiej, lecz niestety pozbawiony został „kościotrupowatego” konia, a sam jest jak najbardziej żywym (?) facetem. Wszyscy są znajomymi Małgosi i przy jej zleceniodawcach wydają się być jak najbardziej normalni. Bo czy można nazwać zwyczajnym człowieka, który pozbawiony jest serca, albo dwoje satanistów, którzy pragną podpisać cyrograf z demonem, aby zostać gwiazdami? No nie wiem, nie wiem… ;)

Czyli na pierwszy rzut oka wszystko ładnie, pięknie, mogłoby się wydawać: genialna lektura. A jak jest naprawdę? Nieco gorzej, jednak nie najgorzej. Owszem, plusy należą się za fabułę (czy raczej: fabuły), ciekawe postaci i przede wszystkim za humor, jednak cały czas zastanawiałam się: dlaczego opowiadania, a nie normalna powieść? Nie chodzi o to, że mam coś przeciwko właśnie zbiorom opowiadań, ale „Załatwiaczka”, no cóż… Wygląda to tak, jakby autorka aż do samego wydania książki nie mogła zdecydować się, w jakiej formie przedstawić nam przygody Małgosi. Do czego piję… A no do tych wszystkich powtórzeń. I nie chodzi tu nawet o powtarzanie wyrazów, a całych jakby to… faktów. Po dwóch, trzech opowiadaniach może nie wydawać się to takie straszne, jednak na dłuższą metę robi się irytujące, żeby nie powiedzieć wkurzające. Ja już chyba do końca życia zapamiętam, że Małgosia „w razie poczucia zagrożenia mogła wezwać całe komando półtrolli z Ubezpieczalni”, którzy by owo zagrożenie zlikwidowali, że ma włosy w kolorze oberżyny, chodzi w ogrodniczkach, trampkach i bluzie z kapturem, że w kontrakt wplątała się niczego nieświadoma i teraz nie ma na nic czasu, itp., itd. No przecież ileż można?

Jednak jeśli ktoś ma stalowe nerwy, jakoś to przetrwa i nie porzuci książki po 50 stronach, będzie miał zagwarantowaną dobrą zabawę. Opowiadania może i są oparte na tych samym schemacie „zlecenie-wykonywanie zlecenia-inne przygody-koniec”, ale jednak każde z nich jest o czym innym, nieco różni się od poprzedniego, a te wszystkie powtórzenia, użalania się i schematyczność nadrobione zostały dużą dawką humoru. Może i nie jest to książka, podczas czytania której człowiek wręcz turla się po podłodze ze śmiechu, ale nie powiem, czyta się przyjemne :) „Załatwiaczki” raczej nie dorzuciłabym do spisu lektur obowiązkowych fana tegoczyczegośinnego, ale naprawdę warto poświęcić jej trochę czasu, chociażby po to, żeby poprawić sobie humor i miło spędzić czas. Mimo kilku mniejszych czy większych minusów jest to całkiem sympatyczna lektura, a i bohaterka niczego sobie… :)

[Fabryka Słów, 448 str.]

3 komentarze:

kasandra_85 pisze...

Ciekawa recenzja i jeżeli będę miała możliwość, to z chęcią przeczytam:)
Pozdrawiam!!

Deline pisze...

Brzmi ciekawie, ale jeszcze nie wiem czy sięgnę po tę książkę. Wydaje mi się, że tak fajny pomysł lepiej wyglądałby przedstawiony w formie powieści ;)

Maks pisze...

"Czyli na pierwszy rzut oka wszystko ładnie, pięknie, mogłoby się wydawać: genialna lektura." - te słowa idealnie oddają towarzyszące mi wrażenia podczas lektury recenzji ;) Świat Załatwiaczy daje bowiem nieograniczone możliwości, a sam pomysł wydaje się dość nowatorski, szkoda, że w pewnym sensie zaprzepaszczono, albo raczej nie wykorzystano drzemiącego w nim potencjału.
Poszukiwał jej nie będę, ale jak się "nawinie" to kto wie ;)

Prześlij komentarz

Każdy kolejny komentarz sprawia mi masę radości, więc jeśli już tu jesteś, Czytelniku, zostaw po sobie choć mały ślad, bo to dla Ciebie piszę. :) Uważaj jednak na słowa - wypowiedzi zawierające nieuzasadnione wulgaryzmy czy obraźliwe treści będą od razu usuwane.
Osobników anonimowych proszę o podpisywanie się, niech wiem, do kogo w razie czego się zwracam.
Dziękuję! :]