Cassandra Clare – to nazwisko kojarzy chyba każdy miłośnik
fantastyki czy literatury młodzieżowej. Ta amerykańska pisarka ma na koncie
kilka naprawdę świetnych książek, w tym znaną na całym świecie serię „Dary
Anioła”, której prequelem jest trylogia „Diabelskie Maszyny”. „Dary…”
początkowo również miały składać się tylko z trzech części, ale po pewnym
czasie okazało się, że będzie również czwarta. I tu można było się trochę
pozastanawiać, o czym to „Miasto Upadłych Aniołów” będzie. Przecież w „Mieście
Szkła” wszystkie co ważniejsze wątki zostały zamknięte, a cała historia, wydawałoby
się, skończyła się happy endem. A tu proszę, okazało się, że wcale nie, i
potwierdziło się często powtarzane stwierdzenie, że zawsze może być gorzej…
Wojna z demonami zakończyła się szczęśliwie, a szesnastoletnia
Clary może wreszcie rozpocząć szkolenie Nocnego Łowcy, w którym pomóc ma jej
ukochany Jace, będący już teraz „tylko” jej chłopakiem. Jocelyn niedługo
wychodzi za mąż, Simon zaczyna umawiać się z dziewczyną – a nawet z dwiema,
Alec wraz z Magnusem wyjechali w romantyczną podróż, stosunki między Nefilim a
Podziemnymi nieco się rozluźniły… Krótko mówiąc: cud, miód i krakersy. Jednak
sielskie życie bohaterów książki szybko się kończy. Ktoś zabija Nocnych Łowców
niegdyś związanych z Kręgiem i Valentine’em, a do tego najwyraźniej pragnie
stworzyć nową rasę, powtórzyć to, czego swego czasu dokonał Morgenstern –
stworzyć pół-człowieka, pół-demona. Do tego groźna wampirzyca Camille jakoś
zbyt mocno interesuje się Chodzącym Za Dnia…
Trzeba przyznać, książka jest dobra, ale… No właśnie, jest
jednak jakieś „ale”, a nawet kilka. Tym najbardziej rzucającym się w oczy, jest
właściwie niemająca żadnego wpływu na fabułę… odmiana imienia Jace’a (Jace’ego?!).
Tak sobie czytałam niedawno inne recenzje i zauważyłam, że nie tylko mnie to
dość mocno zirytowało. A przecież tłumacz ten sam… Inna sprawa – sama postać
Jace’a. Odniosłam niemiłe wrażenie, że ten przesympatyczny facet został przez autorkę
jakby… spłycony. Zniknął gdzieś ten sarkastyczny, rzucający kąśliwe uwagi na
prawo i lewo chłopak, za którym chciałoby się iść nawet do piekła, który radził
sobie z każdym, nawet najtrudniejszym i do tego nie swoim problemem, a w zamian
za niego Clare podstawiła nam… no, Jace’a, tylko innego. Już nie tego samego. Ale
ja i tak nadal go lubię, choć trochę go szkoda. :) Okładki pozwolę sobie nie
skomentować…
Do samej fabuły już się przyczepić nie można. Jestem pod
bardzo dużym wrażeniem wyobraźni autorki i jej zapasu weny ;) W „Mieście Szkła”
wydawało się, że to już koniec fascynującej historii Nocnych Łowców, ale
okazało się, ze można do tego dopisać coś jeszcze, i całe szczęście. Za bardzo
przywiązałam się do bohaterów „Darów Anioła”, żeby rozstawać się z nimi po trzech
tomach. Sam początek „Miasta Upadłych Aniołów” nie przedstawia nam nic
ciekawego. Jest to jakby wprowadzenie do panującej obecnie sytuacji i choć
momentami robi się wręcz nudno, autorka wynagradza nam to w drugiej połowie
książki, zaskakując czytelnika dość głośnym „bum!”. Akcja rozpędza się i mknie
z niesamowitą prędkością aż do samego zakończenia, które jest takie jakieś…
normalne.
Mimo wszystko, „Miasto Upadłych Aniołów” jest książką
naprawdę dobrą, ale niestety nie stoi już na takim poziomie, jaki mogliśmy
zobaczyć chociażby w pierwszej części sagi. Powieść wciąga, czasem zaskakuje i
zapewnia kawał dobrej rozrywki na góra dwa dni – czyta się ją naprawdę szybko.
Clare pisze lekko, prosto, w taki sposób, że jej książki czyta się bez żadnych problemów
czy przestojów, tworzy swoisty klimat, jeszcze lepiej pomagający wczuć się w
wydarzenia opisane w powieści. Przedstawiony świat jest interesujący,
rozbudowany, a autorka nie boi się poruszać dość delikatnych tematów, jakimi są w
dzisiejszych czasach religia czy homoseksualizm, co dodaje książce niejakiego „smaczku”,
a Alec i Magnus tworzą tak sympatyczną parę, że nie sposób im się oprzeć.
Szkoda tylko, że w „Mieście…” jest tak mało wątków dotyczących właśnie relacji
pomiędzy czarodziejem a młodym Nocnym Łowcą. Miejmy nadzieję, że w następnym
tomie będzie ich więcej.
Podsumowując, książka jest dobra, a nawet świetna, ale do
tych najlepszych bym jej nie zaliczyła. Jednak mimo swoich niewielkich wad,
jest pozycją naprawdę interesującą, którą powinien poznać każdy czytelnik
lubujący się w tego typu literaturze. Oczywiście, najlepszym rozwiązaniem
będzie rozpoczęcie przygody z Nocnymi Łowcami od pierwszego tomu, czyli „Miasta
Kości”. Kto tego jeszcze nie zrobił – niech żałuje i jak najszybciej nadrabia
zaległości. A nam, czyli tym, którzy mają już całą dotychczas wydaną w Polsce
serię za sobą, pozostaje bezsilne czekanie, załamywanie rąk i rozpaczliwe
wymyślanie sposobu na przyspieszenie czasu – piąty tom: „Miasto Zagubionych
Dusz” za granicą ukaże się dopiero w maju przyszłego roku. Jeśli dobrze
pójdzie, może dostaniemy w swoje łapki polskie wydanie książki już w wakacje?
Odliczanie czas zacząć! ; )
[MAG, 434 str.]
3 komentarze:
Trylogię oceniam bardzo wysoko, ale tego tomu jeszcze nie miałam okazji przeczytać. Muszę to nadrobić, w miarę niedługo - po prostu usycham z ciekawości, co wymyśliła autorka ;)
Dary Anioła naprawdę mi się podobały, podobnie ta część. Może nie była tak świetna jak poprzednie, jednak świetny charakter pani Clare nadal zachwyca :) Mam więc podobne zdanie na ten temat.
Właśnie się zastanawiałam co tym razem wymyśli Cassandra. Myślę, że ta część będzie o wiele gorsza od poprzednich bo najlepsze się już jak dla mnie wydarzyło. Chociaż nie wiem bo jeszcze książki nie czytałam, ale będę musiała bo jestem ciekawa czy tak jak piszesz i tak jest świetna. :) Mam nadzieję, że się nie zawiodę, ale i tak jestem już na to nastawiona.
Prześlij komentarz
Każdy kolejny komentarz sprawia mi masę radości, więc jeśli już tu jesteś, Czytelniku, zostaw po sobie choć mały ślad, bo to dla Ciebie piszę. :) Uważaj jednak na słowa - wypowiedzi zawierające nieuzasadnione wulgaryzmy czy obraźliwe treści będą od razu usuwane.
Osobników anonimowych proszę o podpisywanie się, niech wiem, do kogo w razie czego się zwracam.
Dziękuję! :]