27 października 2012

Zapiski z małej wyspy - Bill Bryson


Ktoś rzuca hasło: Wielka Brytania. A co ja na to? Londyn, Big Ben, Tamiza, królowa Elżbieta, piętrowe autobusy i strażnicy w śmiesznych czapkach. Lassie, potwór z Loch Ness, męskie spódniczki w kratę, zielone, malownicze pola oddzielone od siebie niskimi kamiennymi murkami. I Bond. James Bond, przede wszystkim. A co na to wy? Z Wielką Brytanią skojarzeń może być… wiele. I widocznie w tych wyspiarskich państewkach coś jest, skoro wszyscy chcą tam jechać. A Bill Bryson, dość znany chyba autor książek o tematyce podróżniczej ma szczęście tam mieszkać. Jednakże po kilku spędzonych tam latach wraz z żoną przenoszą się do rodzinnego kraju pisarza – USA. Autor „Zapisków z małej wyspy” wyrusza więc w pożegnalną podróż po Wielkiej Brytanii, aby przed odjazdem nacieszyć raz jeszcze oczy wspaniałościami, jakie oferuje ten kraj. I nie tylko wspaniałościami, niestety…

Coś wspaniałego – kraj ten potrafi być intymny i mały, a jednocześnie pękać w szwach od interesujących wydarzeń i rzeczy. Nie przestaje mnie to zachwycać.
Poznany przy okazji czytania „Śniadania z kangurami” Bill Bryson wzbudził we mnie jak najbardziej pozytywne uczucia, kwestią czasu było więc sięgnięcie po kolejną, jakąkolwiek jego książkę, a że „Zapiski z małej wyspy” akurat były w bibliotece… Nigdy nie marzyłam, żeby pojechać do Londynu, Manchesteru czy Liverpoolu, na przykład. Nigdy nie udało mi się zrozumieć fenomenu stolicy Anglii, do której wyjechać pragną tysiące ludzi. Nic do Londynu nie mam, na zdjęciach jest piękny, jak ktoś chce jechać, niech jedzie, każdy lubi co innego, wiec jeśli chcecie się wybrać, życzę, żeby się udało. Lektura „Zapisków z małej wyspy” byłą wiece ciekawą przygodą, bo choć o Londynie nie ma tu zbyt wiele, trudno, podróżując po całej wyspie, skupić się na jednym mieście, to fajnie było dowiedzieć się czegoś o miejscu, do którego lgną dziesiątki tysięcy ludzi, w tym niemało naszych rodaków. Ale do rzeczy.
Nie umiem tego wytłumaczyć, ale w chińskich restauracjach zawsze czuje się nieswojo (…). A pałeczki potwornie mnie stresują. Czy jestem samotnym wyznawcą poglądu, że naród dostatecznie pomysłowy, aby wynaleźć papier, proch, latawce i całe mnóstwo innych pożytecznych rzeczy, naród, który przed wieloma tysiącami lat stworzył wielką cywilizację, do tej pory nie pokapował, że para drutów dziewiarskich to nie jest najlepsze narzędzie do nabierania jedzenia?
Tym, co mi się najbardziej w sposobie pisania Billa Brysona podoba, jest jego niesamowite poczucie humoru i dystans, zarówno do otaczającego go świata jak i samego siebie. Było go tutaj nieco mniej niż w „Śniadaniu z kangurami”, podczas lektury nie śmiałam się tak często jak przy okazji czytania poprzedniej książki Brysona, ale nie była to też całkowicie sucha opowieść o podróży przez Wielką Brytanię. Choć dobrym dodatkiem do niej byłaby mapa. Duża, dokładna mapa. Momentami „Zapiski…” czytało się naprawdę ciężko, mnogość nazw miast, ulic czy różnego rodzaju zabytków mogła przyprawić o ból głowy a i takiemu nieobeznanemu w geografii świata, a co dopiero Wielkiej Brytanii, człowieczkowi jak ja sprawiało niemało trudności rozeznanie się w tym, gdzie autor obecnie się znajduje i o czym tak właściwie mówi. Tym bardziej, że nie szczędzi on sobie narzekań na co brzydsze budowle czy miasta i porównywania ich z innymi, widzianymi przez niego miejscami, o których istnieniu nie mam zielonego pojęcia. Ale to w końcu książka podróżnicza. Dla pasjonatów tych nieco dalszych wycieczek, z pewnością stanowić to będzie jakiegoś rodzaju rozrywkę.

Autor po raz kolejny sięga nie tylko do znanych wszystkim historii dotyczących Wielkiej Brytanii, ale wyciąga na światło dzienne też nieco mniej znane, choć wcale nie mniej ciekawe fakty, a to wszystko doprawia szczyptą humoru i anegdotkami z własnego życia, dzieli się z czytelnikiem własnymi przemyśleniami na temat tego wyspiarskiego zakątka i to w taki sposób, że chce się to czytać, a choć czasem wspomniany wcześniej natłok nazw własnych może nieco utrudnić lekturę, książka nie nudzi, ale nie daje się też przeczytać „na raz” i w rzeczywistości lektura zajmuje więcej czasu niż wskazywałaby na to jej objętość.
Zdaję sobie sprawę, że prawię banały, ale Stonehenge to naprawdę niesamowite osiągnięcie. Każdy głaz ciągnęło pięciuset ludzi, a dodatkowych stu przekładało rolki. Wyobraźcie sobie, że próbujecie namówić sześciuset ludzi do pomocy w przeciągnięciu pięćdziesięciotonowego kamienia na odległość osiemnastu mil, potem stawiacie go pionowo i mówicie: „Dobra, chłopaki, jeszcze dwadzieścia takich, plus trochę nadproży i ewentualnie kilkadziesiąt pięknych bloków walijskiego piaskowca – i możemy zabalować!”. Kierownik robót w Stonehenge był sakramencko skutecznym motywatorem.
„Zapiski z małej wyspy” niestety nie przebiły co prawda wielbionego przeze mnie „Śniadania z kangurami”, ale też były niezwykle ciekawą lekturą. Choć charakterystycznego dla pisarza humoru mogło być więcej, a i sama opowieść mogłaby być ciekawsza, jak najbardziej czuję się zachęcona do sięgnięcia po kolejne książki Brysona. Może następnym razem będzie lepiej. Jeśli nie mieliście jeszcze okazji czytać żadnej książki tego autora, a jesteście ciekawi albo samego pisarza, albo opisanej przez niego Wielkiej Brytanii, to z całą pewnością "Zapiski z małej wyspy" będą dla was dobrą lekturą. Ale jeśli pragniecie rozpocząć dopiero przygodę z tym pisarzem, to polecałabym bardziej "Śniadanie z kangurami" które wydaje się być lekturą i ciekawszą, i zabawniejszą.

 [Zysk i S-ka 2009, 282 str.]

4 komentarze:

Scarlett pisze...

Zdecydowanie chcę przeczytać. Właściwie nie czytałam jeszcze żadnej książki podróżniczej, ale książki tego Pana wydają się być dobrym początkiem z uwagi na to, że są napisane z takim humorem.

itsmeakame pisze...

Ciekawa pozycja * *

Polaris pisze...

O, a ostatnio wypatrzyłem inną książkę tego właśnie autora i mnie zainteresowała. Jak mi się spodoba, to po tę też sięgnę :)

Tristezza pisze...

Hm, sama nie wiem, może sięgnę, ale jednak chętniej przeczytałabym chyba te śniadanie z kangurami :)

Prześlij komentarz

Każdy kolejny komentarz sprawia mi masę radości, więc jeśli już tu jesteś, Czytelniku, zostaw po sobie choć mały ślad, bo to dla Ciebie piszę. :) Uważaj jednak na słowa - wypowiedzi zawierające nieuzasadnione wulgaryzmy czy obraźliwe treści będą od razu usuwane.
Osobników anonimowych proszę o podpisywanie się, niech wiem, do kogo w razie czego się zwracam.
Dziękuję! :]