1 grudnia 2011

Protektorat parasola #2: Bezzmienna - Gail Carriger


Po raz kolejny za sprawą pewnej amerykańskiej autorki cofamy się do wieku XIX, do tego do Londynu. Trzeba przyznać, niezwykle klimatyczne połączenie. Nowe wynalazki, szanowani naukowcy mijający się na ulicach z wytwornymi damami i dżentelmenami… Nie to, co teraz.
„Bezzmienna” jest drugim tomem cyklu „Protektorat Parasola” autorstwa Gail Carriger. Pierwsza część przygód Alexii Tarabotti była wspaniałą lekturą, więc bez wahania sięgnęłam i po tę powieść. A z kontynuacjami, wiadomo, równie bywa. Czasem jest lepiej, czasem gorzej, a w wielu przypadkach książka utrzymuje się na tym samym poziomie, co jej poprzedniczka. A jak było w tym wypadku? A dobrze. Nawet bardzo dobrze, jeśliby ktoś pytał.


Historia opisana w poprzednim tomie zakończyła się szczęśliwie, a choć finał był ze wszech miar zadowalający, jest w nim coś takiego, co nie pozwala na zbyt długie odwlekanie lektury „Bezzmiennej”. A tu dużo rzeczy się komplikuje. Główną bohaterką powieści znów jest poznana w „Bezdusznej” Alexia. Tym razem jednak już lady Alexia Maccon, żona wilkołaka, hrabiego na zamku Woolsey. Który tak notabene, pewnego dnia postanawia sobie zniknąć. Ot tak, nie mówiąc dokąd i w jakim celu się wybiera. Lady Maccon przypuszcza, że może to mieć coś wspólnego z panującą w Londynie „epidemią normalności”. A szkocka wataha, którą niegdyś dowodził Connal, właśnie straciła alfę. Alexia w tajemnicy wyrusza w ślad za mężem, wyposażona w swoją parasolkę i dość liche grono „ochroniarzy”.  Oj, co tam się będzie działo…

Jak już wspomniałam wcześniej, autorka stanęła na wysokości zadania i „Bezzmienna” jest równie wspaniałą, jeśli nie trochę lepszą książką niż jej poprzedniczka. W przeciwieństwie do „Bezdusznej”, tutaj zamiast rozwijającej się powoli akcji, która dopiero pod koniec porządnie przyspiesza, od razu zostajemy wciągnięci w wir kolejnej przygody, kolejnej zagadki, którą trzeba jak najszybciej rozwiązać. Otoczenie wcale się nie zmieniło, poza tym, że na dużą część powieści przenosimy się do Szkocji, która okazuje się być bardziej… dzika niż Londyn. Nie jest to jednak żaden minus, a szkocki zamek jest ciekawym tłem dla rozgrywających się tam wydarzeń. Doś interesujących wydarzeń, trzeba przyznać.

Jeśli zaś chodzi o bohaterów, miałam wrażenie, ze nieco się zmienili. Alexia z żądnej przygód starej panny zmieniła się w… właściwie żądną przygód stateczną mężatkę, dobrą panią domu, Ivy otrzymała nieco więcej inteligencji, a o lordzie Macconie wreszcie możemy dowiedzieć się czegoś więcej poza ty, że jest Szkotem i wilkołakiem. Pojawia się też nowa postać – madame Lefoux, która do świty Alexii trafia właściwie przypadkiem.  Francuzka ta jest osobą zaskakującą, i to nie tylko dlatego, że ubiera się jak mężczyzna(!), ale jednocześnie jakby tajemniczą, o której na początku nie wiemy właściwie nic, lecz wraz z rozwijającymi się wydarzeniami coraz lepiej poznajemy ją i często szokujące fakty z jej życia.

Lektura „Bezzmiennej” była naprawdę świetną zabawą. Autorce udało się nie zgubić gdzieś po drodze tego wspaniałego humoru, którym rzucała na prawo i lewo, świat przedstawiony jest ciekawy, bardzo realistyczny, fabuła interesująca i zaskakująca, a bohaterowie barwni oraz dopracowani, swoimi wypowiedziami i zachowaniem wywołujący uśmiech na twarzy (ew. wybuchy dzikiego śmiechu) i pozostawiający po sobie masę miłych wspomnień. Dość mocno zaskoczyło mnie jednak zakończenie i to, co się wtedy wydarzyło. Nie będę tutaj spoilerować, ale sytuacja, w jakiej znalazła się główna bohaterka, była ze strony Carriger dość poważnym „zagraniem”. Na szczęście udało jej się nie zepsuć tego, nie przekombinowała dalszej fabuły, ale o tym następnym razem. Jednak tak samo, jak w poprzednim tomie, i tym razem finał właściwie zmusza do jak najszybszego sięgnięcia po kolejną część.

„Bezzmienna”, tak samo jak jej poprzedniczka jest lekturą godną uwagi. Choć nieco różni się od „Bezdusznej”, te różnice wychodzą jej właściwie na plus i kiedy już zacznie się czytać, nie można oderwać się od niej aż do przerzucenia ostatniej strony. Jeśli ktoś czytał poprzednią część, tą będzie chyba jeszcze bardziej zachwycony, a ci, którzy jeszcze nie poznali Alexii, powinni jak najszybciej nadrobić zaległości. Szkoda, że to tylko fikcyjna postać, bo mieć taką znajomą, to prawdziwy skarb. A może utrapienie? A co ja tam tyle gadam… Po prostu polecam przeczytać, bo te kilka godzin spędzone na lekturze „Bezzmiennej” z pewnością nie będą godzinami zmarnowanymi. ; )

[Prószyński i S-ka 2011, 320 str.]

4 komentarze:

Emily pisze...

eh jak ja bardzo chcę przeczytać te książki! Do całej serii mnie ogromnie ciągnie, ale niestety nie miałam jeszcze ani czasu, ani okazji. Jeśli się takowa nadarzy- na pewno sięgnę.
A recenzja świetna!

Klaudia pisze...

Wczoraj upolowałam w bibliotece część pierwszą i już ostrzę sobie na nią zęby xD
Pozdrawiam!

natula pisze...

Nie czytałam, ale wiem, że muszę :)

Tristezza pisze...

Jeszcze nie czytalam pierwszej części, która czeka na mnie od dłuższego czasu na półce ;) Ale z pewnoscią siegnę w najbliższym czasie ;)

Prześlij komentarz

Każdy kolejny komentarz sprawia mi masę radości, więc jeśli już tu jesteś, Czytelniku, zostaw po sobie choć mały ślad, bo to dla Ciebie piszę. :) Uważaj jednak na słowa - wypowiedzi zawierające nieuzasadnione wulgaryzmy czy obraźliwe treści będą od razu usuwane.
Osobników anonimowych proszę o podpisywanie się, niech wiem, do kogo w razie czego się zwracam.
Dziękuję! :]