Był „Romeo i Julia”. Był „Titanic”. I była, i nadal jest
cała masa książek czy filmów traktujących o miłości. Bo czemu nie? Temat dobry,
jak każdy inny, dobrze się sprzedaje, bo my ludzie już tak jakoś mamy (a
przynajmniej duża część nas), że lubimy romantyczne historie, nawet takie bez
happy endu. Tylko co by było, gdyby nie było miłości? Zdarza się, że przysparza
cierpień, że prowadzi do tragedii i nie zawsze kończy się szczęśliwie. Ale i
tak każdy chyba powie, że to bodaj największy skarb, jakim zostaliśmy
obdarzeni. I nieważne, czy kocha nas ojciec, matka czy babcia, czy to my
kochamy chłopaka lub dziewczynę, miłość jest niemałym szczęściem. A teraz
wyobraźcie sobie, że ktoś chce was tego szczęścia pozbawić…
Portland w stanie Maine, Stany Zjednoczone Ameryki,
niedaleka przyszłość. Naukowcom udało się wynaleźć lekarstwo na miłość. Ludzie
wreszcie są wolni od przemocy, cierpienia i bólu. Amor deliria nervosa nie stanowi już zagrożenia. Nastolatkowie
kończący właśnie szkołę, w dniu swojej ewaluacji są poddawani swoistemu
egzaminowi i na podstawie ich wyników są parowani, a kiedy skończą osiemnaście
lat, poddani zostają zabiegowi, który zwiastuje rozpoczęcie nowego życia. Lena
ma siedemnaście lat i niecierpliwie odlicza czas do zabiegu, po którym będzie
już bezpieczna. Z własnego doświadczenia wie, że miłość potrafi doprowadzić
ludzi do szaleństwa, a ona nie pragnie niczego innego niż spokoju i
stabilności, które gwarantuje jej wyleczenie. Lecz kiedy przypadkowo poznaje
Alexa, powoli zaczyna zmieniać swój tok myślenia i zaczyna zadawać sobie
pytanie, czy naukowcy twierdzący, że bez miłości będzie szczęśliwsza mieli
rację…
Życie nie jest życiem, jeśli się przez nie tylko prześlizgniesz. Wiem, że jego istota polega na tym, by znaleźć rzeczy, które mają znaczenie, i trzymać się ich, walczyć o nie i nie odpuścić.
Czytelnicy ją chwalili, wielbili i polecali, na okładce
pojawiło się stwierdzenie, że jeśli jestem pod wrażeniem „Igrzysk Śmierci”, to
na pewno zwariuję na punkcie „Delirium”. Zwariować nie zwariowałam, ale
przyznaję, że powieść zrobiła na mnie wrażenie. I to niemałe. Antyutopie
czytałam już różne. Ale Lauren Oliver jako pierwsza pokazała mi wizję świata, w
którym miłość – nasz największy obecnie skarb, uważana jest za chorobę a ludzie
nie mogą doczekać się, kiedy poddadzą się zabiegowi i będą mogli na zawsze być
pewni, że nikt ich nie zarazi. Oczywiście są i tacy, którzy w te brednie nie
wierzą i stali się Odmieńcami zamieszkującymi Głuszę – pas ziemi niczyjej.
Świat bez miłości. Już samo to brzmi strasznie. A co dopiero: ludzie boją się
miłości i widzą w niej największy problem świata. Nie mam pojęcia, skąd autorka
wzięła taki pomysł, ale jestem za tym, żeby ta rzeczywistość została tylko na
kartach książki i omijała szerokim łukiem naszą planetę.
Jedną z najdziwniejszych rzeczy w życiu jest to, że będzie ono parło do przodu, ślepe i nieświadome, nawet, gdy nasz prywatny świat - nasza mała wykrojona przestrzeń - jest niszczony przez kataklizmy, a nawet się rozpada.
Do fabuły właściwie nie można się przyczepić, choć jak dla
mnie, jest ona trochę zbyt przewidywalna w pewnych momentach i nieco pogmatwana
w innych, ale ogólnie powieść czyta się całkiem przyjemnie. Sama w sobie nie
dostarczyła mi jakichś ogromnych wrażeń, ale gdy tylko pojawiały się momenty,
kiedy główna bohaterka wręcz skakała z radości, bo nigdy nikogo nie pokocha a
rodzina wmawiała jej jakieś dziwne rzeczy, miałam ochotę walnąć ją czymś przez
łeb (wybaczcie wyrażenie ;). Poza tym ciągłe przypominanie, że ci ludzie mają
miłość za zło, aż przerażała. W dodatku ten wątek romantyczny. Na swój sposób
fajny, historia rzeczywiście romantyczna, ale czasem tak bardzo, że aż za
bardzo. Niby jest to właśnie książka o miłości, a mnie ten, w moim odczuciu
momentami wręcz ociekający lukrem, wątek czasami aż drażnił. Ale nie na tyle,
żebym odłożyła na bok książkę i strzeliła w jej stronę focha z przytupem. Coś
takiego było w „Delirium”, co nie pozwalało mi jej odłożyć. Autorce udało się
to wszystko poprowadzić w taki sposób, że choć zwykle unikam jak ognia takich
historii, tym razem byłam autentycznie zaciekawiona losami głównej bohaterki i
reszty jej otoczenia.
Czasem mam wrażenie, że jeśli się tylko obserwuje rzeczy, siedzi się spokojnie i pozwala światu wokół nas po prostu istnieć, to wtedy na krótką chwilę czas zastyga i świat zatrzymuje się w ruchu. Tylko na krótką chwilę. I jeśli komuś uda się żyć w takiej chwili, będzie żył wiecznie.
Największym atutem „Delirium” jest zdecydowanie pomysł, moim
zdaniem świetnie wykorzystany, choć autorka mogłaby nieco szerzej wyjaśnić, co,
jak i dlaczego z tą delirią i remedium, z pomysłem, że miłość to choroba. Nie
da się też ukryć, że w pewnych momentach, a szczególnie na końcu, powieść
dostarcza niesamowitych wrażeń, trzyma w niepewności i napięciu i choć dużo
rzeczy można bez problemu przewidzieć, są i takie rozwiązania, którymi Lauren
Oliver zaskakuje. Bohaterowie są dobrze skonstruowani, fajnie, dokładnie przedstawieni,
a choć są to dość schematyczne mimo wszystko postaci (przystojny on i przeciętna
ona – mówi wam to coś?), nie sposób ich polubić i nie współczuć im, że znalazły
się w takiej a nie innej sytuacji.
Ten, kto skacze do nieba, może upaść, to prawda. Ale może też poszybować w górę.
„Delirium” to nie jest powieść wybitna, ale jednak
interesująca, szczególnie dla tych, którzy lubują się a antyutopijnych
klimatach i romantycznych historiach. Nawet mnie, choć czytam takich powieści
najmniej jak się da (z małymi wyjątkami), książka Lauren Oliver spodobała się
na tyle, że mam ochotę sięgnąć po kontynuację. Zobaczymy, cóż to się będzie dalej
działo. Jeśli lubicie takie lektury, sięgnijcie po „Delirium”, bo czemu nie? Powieść,
choć nie idealna, zdecydowanie jest warta uwagi i to nie tylko ze względu na
pomysł, który czasem budzi wręcz strach, bo wykonanie też jest niezgorsze. Pani
Oliver, odwaliła pani kawał świetnej roboty!
[ Otwarte 2012, 360 str.]
11 komentarze:
Jeszcze przede mną .:)
Końcówka wywołała u mnie najwięcej emocji :P Z racji, że lubię i anty i romanse książka mi się podobała ;)
Wczoraj skończyłam i od razu zabrałam się za drugą część! Ja kocham tę książkę ! Mimo że jest trochę przewidywalna, to akurat takiej pozycji było mi teraz potrzeba... i to zakończenie *.*
Wstrząsające. Nie mogę się doczekać kiedy kupię.
Z chęcią przeczytam. Musi tylko wpaść w moje łapki :)
Kupiłam tę książke z pół roku temu i nadal leży nieprzeczytana. Ale muszę nadrobić zaległości koniecznie :)
I ja cie, ja cie ja cie ! sorka za kolejny koment, ale przypomniało mi się, że czytałam tu co dopiero reckę delirium i powiem Ci czytaj Pandemonium... bo jaaa... jakie zakończenie ! *.*
Przeczytam, bo już tyle osób zachwalało, że muszę się dowiedzieć skąd taki szum... ;)
Dobry pomysł na fabułę na pewno jest atutem tej książki, ale według mnie jej wielką zaletą jest też to, że historia jest genialnie napisana. Styl autorki jest rewelacyjny, dlatego uwielbiam Delirium :)
Może jestem jakaś inna, ale lubię historie o miłości i to właśnie z tragicznym zakończeniem. Tak jak wspomniałaś "Titanic" kończy się nieszczęśliwie i za to go kocham. Za to być może także tak polubiłam "Delirium". To prawda, że czasami być może książka nie była wybitna, ocierała się o schematy i przewidywalność, ale było w niej coś przyciągającego. Język Oliver bardzo mi się spodobał i zauroczył. Jestem już także po drugiej części i mogę przyznać, że jest jeszcze lepsza niż pierwsza. Dlatego namiętnie wyczekuję ostatniego tomu.
O niee, romantyczna historia musi być z happy endem :) Chociaż przyznaję, że "Titanic", o którym wspominasz, nie zrobiłby takiego wrażenia, jakby pojawiło się sztampowe żyli długo i szczęśliwie, ale to jeden jedyny wyjątek :) Co do książki to słyszałam o niej nie raz, ale nadal nie miałam okazji przeczytać. Może niebawem wpadnie mi w ręce. Pozdrawiam :)
Prześlij komentarz
Każdy kolejny komentarz sprawia mi masę radości, więc jeśli już tu jesteś, Czytelniku, zostaw po sobie choć mały ślad, bo to dla Ciebie piszę. :) Uważaj jednak na słowa - wypowiedzi zawierające nieuzasadnione wulgaryzmy czy obraźliwe treści będą od razu usuwane.
Osobników anonimowych proszę o podpisywanie się, niech wiem, do kogo w razie czego się zwracam.
Dziękuję! :]