2 września 2012

Odkrycia Riyrii #1 i #2: Królewska krew. Wieża elfów - Michael J. Sullivan


„Królewska krew. Wieża elfów” to dwie pierwsze części obecnie sześciotomowej serii o duecie Riyria – dwójce przyjaciół, którzy na zlecenie zajmują się ciemnymi sprawami swoich pracodawców, powieściowy debiut amerykańskiego pisarza. Wreszcie wydawnictwo pomyślało i zamiast dzielić jedną powieść na dwie części, jak to często bywa, włożyli dwie opowieści w jeden tom. I dobrze. A choć autor nie grzeszy oryginalnością, mimo że opisując przygody dwóch łotrzyków wyróżnia się nieco z tłumów ludzi piszących romanse paranormalne i tego typu rzeczy, trzeba przyznać, że pomysł miał ciekawy, w dodatku udało mu się całkiem dobrze go wykorzystać.

Hadrian Blackwater i Royce Melborne to dwójka przyjaciół zajmujących się dość specyficzną robotą, trzeba przyznać. Są najemnymi złodziejami. W dodatku najlepszymi z najlepszych, a co za tym idzie – najdroższymi, ale ci, którym bardziej zależy na własnym honorze niż pieniądzach nie zwykli byli się targować. Jeśli ktoś poszukuje duetu Riyria, to znaczy, że sprawa jest poważna. Lecz choć za swe usługi żądają wysokiej zapłaty, zdarza im się również spełniać dobre uczynki… Tak właściwie miał być jeden, jedyny, ale coś nie wyszło. Zaczęło się od wykradzenia listów z sejfu w najwyższej wieży zamku, i poprzez znalezienie poszukiwanego miecza przy zwłokach króla, wrobienie ich w zabójstwo monarchy, porwanie księcia i otwarcie więzienia, którego nie da się otworzyć, doszło do ratowania nieznanej nikomu wioseczki przed krwiożerczą bestią i pomocy najgroźniejszemu przestępcy ostatniego tysiąclecia. Jakby tego było mało, Royce i Hadrian, zupełnie przez przypadek, wplątują się w sieć intryg obejmujących całe królestwo, mających na celu scentralizowanie władzy nad całym krajem w ręku jednej osoby. Ale nikt nie mówił, że będzie łatwo…

Eh, cóż to jest za książka… Z jednej strony chciałabym piać z zachwytu i wznosić oczy do nieba w uwielbieniu, a z drugiej przydusić nieco Pana Autora za co poniektóre rozwiązania i zdarzenia całkowicie sprzeczne z moimi wymysłami i oczekiwaniami i poddać torturom Tych Tam Z Wydawnictwa, którzy puścili powieści do druku z „kfiatkami” maści wszelakiej, niektórymi zasługującymi nawet na nominację do jakiejś specjalnej nagrody przyznawanej za najdziwniejsze zdania i stwierdzenia w książkach (no kto by pomyślał, że „tereny leśne” mogą być porośnięte drzewami iglastymi…). Ale cóż. Choć gramatyka i interpunkcja leżą i kwiczą, to samo tłumaczenie jest całkiem dobre, a ten, który owo tłumaczenie popełnił, zasługuje na uznanie, bo niełatwo jest gdzieś pomiędzy wypowiedzi współczesne wepchnąć takie stylizowane na zeszłe tysiąclecie. Ale teraz bardziej do rzeczy.
W końcu kto jest odważniejszy? Człowiek, który woli umrzeć, niż być uznawany za tchórza, czy człowiek, który żyje, stawiając czoło temu, kim naprawdę jest?
Ani „Królewska krew”, ani „Wieża elfów” arcydziełami nie są, ale mają chyba w sobie „to coś”, czymkolwiek ono jest. Już na samym początku informacja, iż jest to debiut autora znajduje odzwierciedlenie w rzeczywistości, widać, że Sullivan pisać umie, ale nie ma jeszcze wprawy. Liczne opisy, często zbyt długie i przedstawiające czytelnikowi coś, co do szczęścia potrzebne mu nie jest niby nie powodują napadów ziewania, ale gdyby było ich mniej, książka nic by na tym nie straciła. Do samej fabuły nie można się przyczepić. Może i nie grzeszy oryginalnością, ale też nie jest poprowadzona według znalezionego gdzieś w odmętach szuflady schematu „powieść przygodowa ze złodziejami w rolach głównych”. Czasem zaskakuje, czasem jest przewidywalna aż do bólu, ale wciąga okropnie i mimo wszelkich wad, nie chce się przerywać lektury, bo a nuż wydarzy się coś ważnego. Akcja raz szybciej, raz trochę wolniej posuwa się do przodu, czasem kluczy, a autor nie raz nie dwa naprowadza czytelnika ma mylny trop i gdy temu wydaje się, że już, już wie, co będzie dalej, Sullivan pokazuje figę i prowadzi wydarzenia po swojemu. I dobrze.

O bohaterach, mimo że towarzyszą oni czytelnikowi w tak długiej opowieści, nie da się dużo powiedzieć. Hadrian jest w tym duecie typem od brudnej roboty, wojownikiem noszącym ze sobą trzy miecze, potrafiącym niezgorzej się nimi posługiwać. Royce natomiast nie tylko jest mniejszy i zwinniejszy, ale też posiada jakiś wrodzony talent do rozwiązywania łamigłówek i otwierania wszelkiego rodzaju zamków. Bardziej ponury i powściągliwy od swego towarzysza, ma tajemniczą przeszłość, o której niechętnie mówi. Chociaż to typy spod ciemnej gwiazdy, złodzieje, łotry i, jeśli trzeba, zabójcy, raczej trudno jest ich nie polubić i nie uśmiechać się pod nosem czytając kolejne dowcipne, nierzadko ociekające sarkazmem odzywki i rozmowy pomiędzy nimi. Tak, bohaterowie się autorowi udali.

Cóż, muszę przyznać, że jest jak jest, dwie pierwsze części „Odkryć Riyrii” na kolana nie powalają, ale ja się w tych historiach wręcz zakochałam. Nic nie poradzę na to, że do wszelkich rabusiów, złodziei i łotrów w powieściach mam słabość… Już nie mówiąc o takich „książkach-cegłach” (to nie jest określenie przesadzone, te 730 stron to nie byle co i w rządku na moim regale zajmuje prawie 5 cm!)… Choć nie jest do debiut idealny, to mimo wszystko bardzo dobry, po który zdecydowanie warto sięgnąć, szczególnie, jeśli ktoś, tak jak ja, lubi zaczytywać się w powieściach przygodowych, w których pierwsze skrzypce grają typy co najmniej podejrzane. Jak dobrze, że seria ma sześć części, a kolejne dwie ukażą się u nas już niedługo! Już nie mogę się doczekać. Wam w tym czasie polecam zapoznać się z „Królewską krwią” i „Wieżą elfów”, może okażą się lekturą w sam raz dla was?

[Prószyński i S-ka 2011, 736 str.]

4 komentarze:

Blueberry pisze...

Po Twojej recenzji mam ochotę lecieć do najbliższej księgarni!

Blair pisze...

Dostałam książkę od nakanapie i niedługo mam zamiar się za nią zabrać :-) Premiera kolejnej części we wrześniu!

Upadły czy Anioł pisze...

dawno nie czytałam o elfach, ale nie wiem czy się zdecyduje na kolejny ciągnący się cykl. z czasem najlepsi bohaterowie stają się nudni :(

Polaris pisze...

Ja chyba muszę jeszcze chwilę odpocząć od tych elfów. Nie czytam o nich dużo, ale jak już się gdzieś pojawią to potem długo nie mam ochoty czytać takiego czystego fantasy ;)

Prześlij komentarz

Każdy kolejny komentarz sprawia mi masę radości, więc jeśli już tu jesteś, Czytelniku, zostaw po sobie choć mały ślad, bo to dla Ciebie piszę. :) Uważaj jednak na słowa - wypowiedzi zawierające nieuzasadnione wulgaryzmy czy obraźliwe treści będą od razu usuwane.
Osobników anonimowych proszę o podpisywanie się, niech wiem, do kogo w razie czego się zwracam.
Dziękuję! :]