W tej chwili w fantastyce, szczególnie tej przeznaczonej dla
młodzieży, nie dzieje się dobrze. Wampiry nie piją ludzkiej krwi i błyszczą w
słońcu. Wilkołaki straciły swoją bezwzględność i zaprzestały krwawych rzezi na rzecz
przeciętnych śmiertelniczek, w których zakochują się od pierwszego wejrzenia.
Elfy, mroczne elfy, upadłe anioły i nefilim bronią się ostatkiem sił, choć i do
nich zaczynają się powoli dobierać nieodpowiedni ludzie. Smoków na szczęście na
razie nikt nie rusza i to chyba tylko dlatego, że o jakimkolwiek smoku trudno
jest napisać romantyczną historię, która wycisnęłaby łzy wzruszenia z oczu
milionów nastolatek na całym świecie. Ale nie wszyscy o nich zapomnieli.
Powieściowy debiut Stephena Deasa to historia tych, których należy się bać.
W Smoczych Krainach wrze. Po dziesięciu latach panowania
rzecznika Hyrama, które królestwo przeżyło w spokoju, porządek nagle zostaje
zakłócony. Po upadku ze smoka ginie królowa Alifera i nikt nie jest pewien czy
był to wypadek, czy morderstwo. Wyjątkowa, biała smoczyca, która miała być
prezentem ślubnym dla księcia Jehala nagle znika i pojawia się podejrzenie jej
porwania. Wszczęte zostają poszukiwania, ale te dostarczają więcej pytań niż
odpowiedzi. Złamany zostaje zawarty niegdyś między dwoma rodzinami pakt i
pokrzywdzona ma zamiar ostatecznie nie dopuścić do utraty przyrzeczonego jej
przed laty stanowiska. Czy to możliwe by tylko jeden człowiek stał za tym
wszystkim? Kto tak naprawdę zdradza a kto jest zdradzany? Kto może liczyć na
prawdziwą pomoc a kto jedynie na jej złudzenie? I przede wszystkim: kto ucierpi
bardziej, manipulator czy jego ofiary?
Na samym początku wypada chyba
wspomnieć, bo to jest rzecz najważniejsza, że „Adamantowy Pałac” to książka o
smokach. Nie „smokach”. Stworzone przez Stephena Deasa stwory to bynajmniej nie
są kreatury przyjazne ludziom, dzielące się z nimi swoją wiedzą, chowające po
jaskiniach niezliczone skarby, porywające dziewice i owce z pastwisk. To bestie.
Ujarzmiane i wychowywane przez Łuski, nazywanych tak ze względu na swoją
zrogowaciałą, łuszczącą się skórę, specjalnie szkolonych do tego ludzi,
pomagających sobie tajemniczymi eliksirami tworzonymi przez alchemików,
przytępiającymi smokom umysły. Każdy Łuska otrzymuje pod opiekę jedno jajo, z
którego potem wykluwa się jego podopieczny, którego trzeba karmić, szkolić i
oporządzać. Tu nie ma miejsca na błędy. Choć poskromione przez ludzi, smoki
nadal są istotami bezwzględnymi, którym całkiem obojętne jest to, kim jest
pożerany przez niego człowiek. Wszędzie bogactwo królestwa zależy od tego, co
znajduje się w skarbcu. W Smoczych Krainach liczy się ilość posiadanych żywych maszyn do zabijania.
Fabuła jest, trzeba przyznać,
interesująca, choć nieco zagmatwana. Autor właściwie przez całą powieść tworzy
nowe sieci intryg, nowe powiązania między bohaterami, z czego pod koniec
czytelnikowi robi się mały mętlik w głowie i kiedy już, już wydaje nam się, że
wreszcie wiemy, kto zdradził, kto wygrał i kto przegrał, okazuje się, że tak naprawdę
nie wiemy nic. Brawa należą się autorowi za to, że choć z bohaterami i
wydarzeniami zrobił masę rzeczy skomplikowanych na tyle, że gdyby stosunki
między poszczególnymi postaciami wyrysować w formie wykresu na kartce,
powstałoby z tego całkiem interesujące, złożone dzieło współczesnej sztuki, to
jednak nie zrobił w tym wszystkim bałaganu, fakty są logicznie poukładane,
postacie na swoich miejscach i wszystko okazuje się być, choć skomplikowaną, to
jednak dobrze przemyślaną i skonstruowaną opowieścią o dworskiej sieci spisków
i machlojek. Bardzo użyteczne w tym wszystkim okazują się zamieszczone na
początku książki drzewa genealogiczne poszczególnych rodów, które dość mocno
ułatwiają sprawę z rozeznaniem się, kto jest kim.
Fabuła, choć wymagająca skupienia,
jest bezsprzecznie ciekawa i intrygująca, akcja to nieco zwalnia, to pędzi
przed siebie w zawrotnym tempie, nie pozwalając czytelnikowi oderwać się od
lektury i bez problemu wciągając go w to całe zamieszanie w Smoczych Krainach.
Stworzony przez autora świat jest interesujący, dokładnie opisany, a orientację
w terenie ułatwia zamieszczona również na początku książki niewielka mapka. Także
bohaterowie, choć nieprzedstawieni jakoś specjalnie szczegółowo są dobrze
wykreowani i potrafią wzbudzić skrajne emocje, od uwielbienia do szczerej
niechęci. Widać, że autor włożył w swoją powieść niemało pracy i serca,
wszystko jest dopracowane, ciekawie opisane i „Adamantowy Pałac” czyta się
niezwykle szybko, a zakończenie wskazuje na to, że równie dobrej rozrywki
możemy spodziewać się w drugim tomie serii, kiedykolwiek on wyjdzie. Jeśli lubicie
fantastyczne historie, w których prawdziwe smoki grają pierwsze skrzypce a
niekończąca się sieć spisków potrafi wzbudzić niemałe emocje, z pewnością jest
to książka dla was. Ja już nie mogę doczekać się drugiej części. :)
[Dwójka bez sternika 2011, 430 str.]
2 komentarze:
Dobrze, że powstają takie książki, w których szanuje się pierwowzory niezwykłych stworzeń. Chociaż "smoki" jeszcze tak nie przeszkadzają, w przeciwieństwie do tych śmiesznych "wampirów"... aż się mdło robi.
Racja, zakończenie Kronik było w porządku :) Też kiedyś chcę je ponownie przeczytać!
Prześlij komentarz
Każdy kolejny komentarz sprawia mi masę radości, więc jeśli już tu jesteś, Czytelniku, zostaw po sobie choć mały ślad, bo to dla Ciebie piszę. :) Uważaj jednak na słowa - wypowiedzi zawierające nieuzasadnione wulgaryzmy czy obraźliwe treści będą od razu usuwane.
Osobników anonimowych proszę o podpisywanie się, niech wiem, do kogo w razie czego się zwracam.
Dziękuję! :]