Lubicie gotować? Jeśli tak, to ta książka jest właśnie dla
Was! Jeśli nie lubicie – właściwie też powinniście ją przeczytać. Maja Lidia
Kossakowska, znana z takich hitów jak „Zbieracz burz”, „Siewca wiatru” czy
serii „Upiór Południa”, swoją najnowszą powieścią zdaje się wręcz doskonale
potwierdzać stwierdzenie, że cudze chwalimy, swego nie znamy. Za sprawą „Glillbaru
Galaktyki” wyruszamy w fascynującą podróż po zakamarkach kosmosu w poszukiwaniu
rozwiązania pewnej afery i wszelkiego rodzaju niesamowitych potraw. Warzechy w
dłoń!
Kosmos jest pełen żarcia. Tak, życia też, ale to swoją
drogą. A Hermoso Madrid Iven bez oporów z tego korzysta, bowiem jest kucharzem
i to nie byle jakim. Szefem kuchni w „Płaczącej komecie” – renomowanej
restauracji, przy której w Przewodniku Plejadzkim widnieją dwie kometki.
Złożona z istot wszelakich ras i narodowości ekipa codziennie pichci coś
nowego, coś, co zachwyci każdego klienta i zachęci go do kolejnej wizyty. Ale
pewnego dnia pojawia się ONA – zielona, prozdrowotna papka, której spożycie
zalecane jest ze względu na jej nie-zwierzęce i nie-roślinne pochodzenie,
dzięki czemu ratowane są rzesze istot potencjalnie myślących. (A co wyście
myśleli? Marchewki też mają uczucia!). I nie tylko Ivenowi nie podoba się ten
pomysł. Oficjalne wprowadzenie do restauracji odżywki oznacza przecież koniec
normalnie przygotowywanych dań! Żadnego mięsa, ryb czy warzyw. Jednak po pewnym
czasie okazuje się, że ta zielona breja jest tylko częścią większej afery. A
kiedy w „Komecie” otruty zostaje boss międzygalaktycznej mafii, Herm nie ma już
wątpliwości, że ktoś mu źle życzy…
Tak, autorce z pewnością udało się stworzyć powieść
niezwykłą. Dzieło całkowicie inne od innych, wielkim łukiem omijające wampiry,
smoki i czarodziejów, przenoszące czytelnika w pełen życia i żarcia kosmos. Już
sam pomysł na taką historię jest zupełnie czymś nowym, czego jeszcze w Polsce,
ani prawdopodobnie na świecie, nie było. I choć mogłoby się wydawać, że
książka, której głównym bohaterem jest zwykły kucharz, a fabuła jest raczej
nieskomplikowana, będzie tylko odskocznią od tych wszystkich zwyczajności
opartych na wciąż powtarzających się schematach, okazała się ona być czymś
więcej, niż tylko zwykłym czasoumilaczem.
Przede wszystkim zachwyca stworzony przez Kossakowską świat.
Galaktyka dokładniej. Niby coś, co każdy człowiek zna i co nie jest niczym ciekawym
dla przeciętnego Ziemianina, a jednak… Mnogość planet, księżyców, różnorodność
ich klimatów, wyglądu i kuchni, choć może wydawać się nieco przytłaczająca, tak
naprawdę stanowi nader ciekawe tło dla rozgrywających się w „Glillbarze…”
wydarzeń. Opisane dokładnie, dość szczegółowo, ale bynajmniej nie w sposób
wywołujący u czytającego napady ziewania, zamieszkiwane przez wszelakiej maści
istoty, myślące czy też nie, już typowo stworzone na potrzeby książki. Jugoci
do złudzenia przypominający chodzące i gadające pieczarki, Pluszaki będące
ożywionymi puchatymi, trochę przerośniętymi zabawkami, żywe kryształy z planety
Gemma – Kamulce. A do tego Syreny, gadające koty z Krańca, Oktopusanie i Bulwy
oraz Lukianie, potrafiący przemieścić się w dowolne miejsce w kosmosie tylko za
pomocą siły własnych marzeń. Brzmi ciekawie? Ano na pewno. Całej tej menażerii
autorka poświęciła dużo uwagi, dzięki czemu, choć nie wszyscy biorą bezpośredni
udział w wydarzeniach, możemy poznać ich bardzo dobrze. Ich zwyczaje,
charaktery i oczywiście upodobania kulinarne.
Sam Hermoso to indywiduum co najmniej dziwne, lecz mające w
sobie coś takiego, za co kocha się go właściwie już od pierwszego zdania. A
przy tym jest człowiekiem. Nie żadnym tam superbohaterem, tylko zwykłym
kucharzem, którego ktoś wrobił w zabójstwo i który uciekając przed ścigającym go
członkami mafii, pakuje się w liczne kłopoty i przypadkowo wpada na trop
wielkiej afery. Oczywiście, to do niego będzie należało uratowanie Galaktyki,
ale zrobienie Ivena herosem wcale nie wyszło powieści na złe, a wręcz przeciwnie.
Razem z przyjaciółmi dokonywać będą rzeczy dziwnych, często niebezpiecznych i
nielegalnych, a ich przygody nie raz nie dwa doprowadzą czytelnika do napadów
śmiechu.
Autorka pisze lekko i zajmująco, a choć na początku ciężko
było mi przebijać się przez te wszystkie „lampucery bagienne, przyrządzone z ciekłowodorostami
z astralem”, „siatobrzuchy eleuzyjskie nafaszerowane trąbozofami” itp., po
niedługim czasie udało mi się wbić w rytm i lektura stała się niemałą przyjemnością.
Może i na początku niewiele się dzieje, bo powoli zostajemy wprowadzeni w nową
rzeczywistość, później akcja rozpędza się do tego stopnia, że po prostu nie można
oderwać się od książki, a zaskakujące i nierzadko trzymające w napięciu
wydarzenia wciągają i zapewniają kilka godzin wspaniałej zabawy.
Myślę, że dla tych, którzy nie mieli jeszcze do czynienia z
dziełami Kossakowskiej, „Grillabr Galaktyka” będzie idealną lekturą na
rozpoczęcie tej znajomości. Pełna humoru, międzyplanetarnej kuchni i
kulinarnych porównań powieść zachwyci chyba każdego czy młodszy, czy starszy. Książka
jest godna polecenia nie tylko miłośnikom kucharzenia, ale ci z pewnością będą
mieli z jej czytania jeszcze większą radochę. Więc jeśli nie będziecie mieli co
robić w jakiś nieciekawy, deszczowy weekend, serdecznie zapraszam do „Grillbaru
Galaktyki” na małą czytelniczą ucztę :)
[Fabryka Słów 2011, 528 str.]
4 komentarze:
Lubię gotować i lubię Kossakowską, obawiam się tylko tego, że ta fantastyczna otoczka może mnie pogrążyć.
Trzeba sięgnąć, dobra zabawa wydaje się pewna :D
Nakręcam się na "Grilbar" już od dawna,a twoja recenzja jeszcze bardziej mnie do tej książki przekonała :)
Coś dla mnie :)
Prześlij komentarz
Każdy kolejny komentarz sprawia mi masę radości, więc jeśli już tu jesteś, Czytelniku, zostaw po sobie choć mały ślad, bo to dla Ciebie piszę. :) Uważaj jednak na słowa - wypowiedzi zawierające nieuzasadnione wulgaryzmy czy obraźliwe treści będą od razu usuwane.
Osobników anonimowych proszę o podpisywanie się, niech wiem, do kogo w razie czego się zwracam.
Dziękuję! :]