Kosmicznym karawanem na ratunek wszechświata!
O podboju Wszechświata napisano już niejedną książkę. Wydawałoby się też, że do worka opatrzonego tytułem „science-fiction” nie można wepchnąć już niczego świeżego. Ale ja mogę się mylić, nie bardzo się na tym znam, raczej nie czytuję książek tego gatunku. Ale „Podróż Turila” już od ponad roku stoi na półce i kusi ciekawą okładką i zachęcającym opisem na jej ostatniej stronie. Nie zostało mi nic innego, jak wziąć się za czytanie. Okazało się, że nie było tak źle, a wręcz przeciwnie – świetnie się bawiłam. Kto wie, może i Wy będziecie mieli okazje przeżyć tę niesamowitą przygodę?
Turil, tak jak jego przodkowie, jest grabarzem. W Łysym Worze są to istoty właściwie nietykalne, poważane i szanowane przez wszystkich. Ich zadaniem jest po prostu pomoc w umieraniu lub zadawanie śmierci na zlecenie. Ale nie są to płatni mordercy. Życia pozbawiani są jedynie ci, których czas dobiega końca. Pewnego dnia, wykonując zlecenie na Domiendramie, Turil staje się świadkiem ataku Kitarów na planetę. Te stworzenia nie znają litości i zabijają i niszczą prawdopodobnie bez żadnego powodu, z czystej chęci mordu. Tanatolog pragnie poznać prawdę o Kitarach, dowiedzieć się czegoś o celu ich działania. Więc kiedy nadarza się niespodziewana okazja podjęcia zlecenia na jednej z planet, na których przetrzymywani są przedstawiciele tego budzącego grozę ludu, Turil bez wahania obiera kurs na Faurum. Nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, jak wielka jest jego rola w tym całym zamieszaniu i z tego, że być może wcale nie jest tym, za kogo uważał się całe życie…
Również i tobie, przyjacielu, w niedługim czasie zostanie narzucona rola zmuszająca cię do podejmowania decyzji, które mogą unicestwić całe narody. (…) Powinieneś strzec się, grabarzu, strzec…*
Michael Marcus Thurner miał naprawdę świetny pomysł na książkę. I na szczęście nasze i jego, udało mu się ten pomysł wykorzystać w stu procentach. Autor zachwyca mnogością różnorodnych postaci i złożonością przedstawionego świata, opisywanych ze wszystkimi ważnymi szczegółami, jednak w taki sposób, że nie czytelnik nie nudzi się, a choć po pewnym czasie niektóre fakty mogą zacząć się mylić, nie wpływa to w żaden sposób na lekturę. Powstały gdzieś w umyśle autora Łysy Wór jest po prostu niewielkim kawałkiem Wszechświata, porównywany do balonika, ograniczonym czarnymi dziurami, gwiazdami i innymi tego typu obiektami. A każdą z setek tysięcy większych i mniejszych planet zamieszkuje inna nacja, często diametralnie różniąca się od swoich sąsiadów. I na jednej z nich prawdopodobnie kryje się rozwiązanie zagadki, które odnaleźć musi Turil. A to nie będzie łatwe…
Co wtedy, mały Turilu? (…) Mam wystarczająco dużo dowodów twojego niehonorowego postępowania. Przynosisz wstyd swojemu ludowi, jego prawo i ideały ciskasz każdym swoim czynem w błoto. (…)Trzeba cię ukarać, chociażby tylko za twoją naiwność, grabarzyku!**
Tak, Turil ma wrogów i to dużo bliżej siebie niż mogłoby mu się wydawać, chociaż może brzmieć to dość nieprawdopodobnie. Młody tanatolog jest bowiem postacią dość sympatyczną, której trudno nie obdarzyć jakimiś pozytywnymi uczuciami. Choć nieco oschły, potrafi wzbudzić sympatię, a fakt, że nieco różni się od pozostałych grabarzy też działa na jego korzyść. Jednocześnie jest bohaterem niezwykle tajemniczym, którego dalsze sekrety poznajemy wraz z przewracaniem kolejnych kartek książki, ale autor wszystkie karty odsłania dopiero na samym końcu swojej powieści, przez cały czas utrzymując czytelnika w niepewności, co też jest dużą zaletą „Podróży Turila”.
Akcja pędzi do przodu niesamowicie szybko, a kolejne rozdziały naprzemiennie pokazują nam sytuację Turila i innych mieszkańców Łysego Wora, będących ofiarami ataków Kitarów. Ta powieść jest po prostu nieprzewidywalna, właściwie nigdy nie jest się stuprocentowo pewnym, co zdarzy się za chwilę. A i zakończenia spodziewałam się całkiem innego, choć to, które przedstawił Thurner jest bardzo ciekawe, a jednocześnie sygnalizuje, że możemy liczyć na jakiś ciąg dalszy. Nie wiadomo jednak, kiedy.
Niestety, książka ma również swoje minusy. Ale nie jest to winą autora, a wydawnictwa. Zgubione literki, dołożone bezsensownie słowa, dziwnie poprzestawiane szyki zdań, nad którymi nierzadko trzeba dość mocno pogłówkować, żeby domyślić się „co autor miał na myśli”. Niestety, momentami dość mocno utrudnia to lekturę… To jest jednak błąd, który można by wyeliminować i wtedy „Podróż Turila” czytałoby się jeszcze przyjemniej. Ale w ogólnym rozrachunku nie ma na co narzekać. Jest dobrze, a nawet bardzo dobrze.
Choć „Podróż Turila” zaliczyć można do powieści science-fiction, autor, mimo że dużą uwagę zwrócił na techniczne rozwiązania, które pojawiają się w książce, nie skupia się na nich za bardzo i nie stara się opisywać ich szczegółowo, dzięki czemu laik nie będzie irytował się nieznajomością pojawiających się w powieści „dziwnych” wyrazów. Mnie osobiście „Podróż Turila” bardzo się podobała. Może i nie jest to książka dla każdego, ale z pewnością warta polecenia. Szczególnie dla tych, którzy lubią historie o podboju kosmosu i niestraszne są im charakterystyczne dla tego gatunku typowo techniczne wywody. Ja w każdym razie będę z niecierpliwością czekać na jakiś ciąg dalszy przygód młodego Tanatologa a może i Wam ta książka spodoba się tak bardzo jak mnie. :)
*str. 45.
**str. 272.
[Prószyński i S-ka 2011, 415 str.]
4 komentarze:
Może kiedyś. Pozdrawiam :)
Klimat nie mój, ale nie skreślam tej książki ;)
Chcę, a nawet bardzo chcę przeczytać tą książkę ;)
Nie jestem przekonana do tego typu książek ;)
Prześlij komentarz
Każdy kolejny komentarz sprawia mi masę radości, więc jeśli już tu jesteś, Czytelniku, zostaw po sobie choć mały ślad, bo to dla Ciebie piszę. :) Uważaj jednak na słowa - wypowiedzi zawierające nieuzasadnione wulgaryzmy czy obraźliwe treści będą od razu usuwane.
Osobników anonimowych proszę o podpisywanie się, niech wiem, do kogo w razie czego się zwracam.
Dziękuję! :]